Czuję się jak w szkole pisząc krótką prezentację o skamielinach. W końcu pojutrze zaczyna się miesiąc kasztanów, tornistrów i uwag w dzienniczku. Ja kończę urlop-nie-urlop i przedpremierowo celebruję nadchodzącą jesień, piekąc ciasto ze śliwkami, przegryzając Antonówki, zapalając świece i kadzidła, parząc herbatę, otulona kocem, z stopami wsuniętymi w ciepłe skarpety. Chcąc nie chcąc wakacje minęły. Za chwile odejdzie lato. Nastanie magia podrzucania kasztanów dzieciakom na Plantach, szeleszczących liści, chłodnych wieczorów. Czas na listy, zaległe filmy i książki? Tu moja wena, powiedziała: do widzenia. Dlatego wracam do opalu i chalcedonu sprzed 370 milionów lat, w ciepłych jesiennych barwach.
Archive for August, 2009
Za chwilę szósta jesień
Sunday, August 30th, 2009Street art in Paris
Thursday, August 27th, 2009Park de La Villette
Tuesday, August 25th, 2009Czwartego, ostatniego dnia w Paryżu, wybraliśmy się na obrzeża do Parku de La Villette. Ogólnie Paryż ma dobrze zorganizowaną przestrzeń wypoczynkową. Dużo jest parków, w których można wyłożyć się na trawie, a tam gdzie nie można jest dużo ławek i krzesełek, na których można przycupnąć w cieniu.
Wracając jednak do La Villette. Park składa się z kilku części i można w nim znaleźć wiele: pawilon wystawowy, salę koncertową, liczne place zabaw dla dzieci, Paryskie Konserwatorium Muzyczne, centrum muzyczne ect. Największe wrażenie robi lustrzana kula Geode, złożona z 6500 trójkątów i grająca z różnych stron, w zależności od pory dnia i godziny. W środku jest kino.
Obok Geode znajduje się francuski okręt podwodny – Argonaute. Swoją służbę w francuskiej marynarce zakończył w 1982 roku.
W samym muzeum techniki nie byliśmy, ze względu na brak czasu. Jednak powierzchnia robi niesamowite wrażenie.
W parku można znaleźć olbrzymie części roweru, wyrastające z różnych części trawnika.
Gregos street art concept “My Face On The Walls of Paris”
Sunday, August 23rd, 2009W Pradze szukaliśmy strzałek, w Paryżu twarzy. Na Montmartre znaleźliśmy trzy. Więcej twarzy i informacji o artyście można znaleźć tu.
Centrum Pompidou
Sunday, August 23rd, 2009Trzeciego dnia w Paryżu dopadł nas skwar miasta. Temperatura sięgała trzydziestu kilku stopni w cieniu i niestety nawet w wąskich uliczkach nie można było znaleźć orzeźwienia. Dlatego schowaliśmy się w Pompidou, podwyższając tym samym statystykę odwiedzania muzeów. Chłodno, przyjemnie.
Z szklanego tunelu można obejrzeć Paryż.
W środku prace mniej lub bardziej znanych artystów. Niektóre szokują, jak wypchane wróble. Inne są tak mdłe, że po opuszczeniu sali już się o nich nie pamięta. Jeszcze inne inspirują.
Na przykład Daniel chciałby mieć taki sufit, jak poniżej. Oprócz tego w Pompidou można iść do kina, teatru, zwiedzić galerie, wypożyczyć książkę albo po prostu siąść na kawie. Jest też oczywiście świetnie zaopatrzona księgarnia i sklep z fajniastymi gadżetami.
Na wystawie Philippe Parreno (urodzony w Oran/Algeria w 1964, żyjący i pracujący w Paryżu) poleżeliśmy pod choinką, na miękkim czerwonym dywanie, który był częścią ekspozycji. Tylko projekcja filmu o pociągu w drodze był zdecydowanie za krótki.
A to już nie Parreno. Pompidou (pomidor) w środku.
Mirror na Montmartre
Friday, August 21st, 2009Hilton said
Friday, August 21st, 2009Przed wyjazdem
Sunday, August 16th, 2009Jakby to powiedział Maruda: jak ja nie cierpię się pakować. Podróżować, owszem uwielbiam. Ale całe te przygotowania do wyjazdu … Brrrr… Pranie, prasowanie, a potem jeszcze dobór odpowiednich rzeczy do klimatu, pogody i nastroju… Szkoda, że ktoś nie może tego zobić za mnie. Ja na bank czegoś zapomnę.
Zupa krem z zielonego groszku
Sunday, August 9th, 2009Lato jest świetną porą. Zwłaszcza ze względu na świeże warzywa i owoce. Jak dla mnie nie ma lepszych zakupów niż te na targu, gdzie wszystko kusi zapachem i prawdziwymi kolorami, a nie sztucznie uzyskaną barwą za pomocą światła z jarzeniówek. A że ja nie należę do warzywnowybrednych to zawsze daję się na coś skusić. Mięta, lubczyk, ogórki malosolne, pomidory, śliwki, grzyby, jabłka… No i ostatnio groszek. Malutki, okrąglutki, w iście groszkowym kolorze. Od zeszłego roku planowałam zrobić z niego zupę krem, ale zeszłoroczne lato jakoś umknęło, a z nim młody groszek.
Dlatego dziś oprócz kurczaka ze szpinakiem, kuchnia serwuje zupę. A robi się ją prościutko. Na dwa talerze potrzebujemy:
- litr bulionu z kury, albo warzyw,
- dwa kubki groszku
- kubek mleka
- kilka lisków lubczyku
- gałkę muszkatułową
- pieprz cytrynowy (albo ziołowy)
- cebulę (czosnkową, albo czerwoną)
Do bulionu wrzucamy lubczyk i groszek. Gotujemy ok 15 minut na wolnym ogniu. Dolewamy mleko, doprawiamy gałką i pieprzem. Miksujemy i wcinamy. Można serwować z grzankami lub groszkiem ptysiowym.
Jami.
Południe Doktora Zło
Sunday, August 9th, 2009Było pięknie, letnio z delikatnym chłodkiem, kiedy zabunkrowałyśmy się dziś z Polą punkt w południe przy stoliku z widokiem na Planty i Teatr Bagatelę. Niczego nieświadome zamówiłyśmy białą kawę, herbatę mrożoną miętową i tosty. Ale już wtedy Doktor Zło przyczaił się przy stoliku. Na pierwszy ogień poszła kawa Poli. Moja towarzyszka chciała użyć cukru, uniosła do góry wieczko porcelanowej cukierniczki, a tam? Robal. Feee. Usunłęłyśmy go przy pomocy chusteczki. Moje tosty zostały doprawione czarnym włosem kucharza (lub ściętej na chłopaka kucharki). Pewnie myślałabym, że mój, ale jakiś taki za krótki. Potem stół zaczął się kołysać, przez co kawa chlupała w filiżance jak fale na wzburzonym możu, a tosty uciekały spod noża. Jednak i tym razem pomogły chusteczki i przy ich pomocy stół został unieruchomiony. Na sam koniec w Bunkrze popsuł się komputer i był kłopot z rachunkiem, a kelnerka nie wiadomo czemu niebardzo chciała doliczyć sobie napiwek do rachunku.
No nic, południe i tak było bardzo miłe. Doktor Zło na sam koniec się poddał. Pierwszy raz od kilku dni nie uciekł mi tramwaj, a i do Poli szczęście się uśmiechnęło. Ale dlaczego to niech już pozostanie naszym słodkim, kobiecym sekretem, bo przecież wolimy uchodzić za złote, a nie złe.