Archive for June, 2011
Thursday, June 30th, 2011
Była notka i się zmyła przy przepinaniu serwera. A było trochę o historii panów Gaudiego i Güella.
O tym jak Daniel był dzielny wchodząc pod górę stromą jak Montmarte. A wyczyn to był wielki, bo z palcem, na którym wyrosły dwa bąble wielkości tegoż palca, uwięzione w obcierający dalej bucie, przy temperaturze 30 kilku stopni, to naprawdę poświęcenie.
Skasowana notka była też o tłumach w Parku Güella i pod Sagrada Familia.
I zębatym domu, który z dzieł Gaudiego, mnie podobał się najbardziej.
Tags: Barcelona, Gaudi, Guell Posted in Codzienność | No Comments »
Saturday, June 25th, 2011
Niestety w piątek (10.06) od rana za oknem było szaro, a z nieba spływały krople deszczu. Nasz plan awaryjny na takie dni to muzea, zwłaszcza te z sztuką współczesną.
Na początek metro zawiozło nas na Plac Espana, gdzie nieopodal znajduje się Centrum Kultury Caixa Forum. Bardzo ucieszył nas fakt, że w związku z tym, iż centrum, prowadzone jest przez Fundację “la Caixa”, to wstęp kosztuje nic, a można zobaczyć ciekawe wystawy.
My mieliśmy okazję zobaczyć wystawy: Miasto Bogów, opowiadającą historię Teotihuacanu, Efekty Kinowe: Iluzja, Rzeczywistość i Ruchomy Obraz, a także wystawę zdjęć z Haiti, po trzęsieniu ziemi.
Potem byliśmy w MACBA, czyli barcelońskim muzem sztuki wspólczesnej.
I tu kolejna miła niespodzianka – nie, nie, tym razem nie cenowa. Na jednym z pięter była prezentowana wystawa, na której można było znaleźć akcenty polskie.
Niestety, a i też o dziwo, to pierwsze muzem sztuki współczesnej,w którym nie można robić zdjęć. Ale…
Pod koniec zwiedzania dopadł nas zwierzęcy głód. Niestety lało okropnie, a nasz chiński parasol, kupiony za 5 euro nie dawał rady, więc postanowiliśmy odnaleźć fajną knajpkę z tapas, w której nie udało nam się zasiąść dzień wcześniej. Niestety deszcz był bezlitosny. Ciepał żabami, jak to się mówi na śląsku i nie zamierzał przestać. Po przeczekaniu jakiś dwudziestu minut w bramie, nastąpiła zmiana planów. Wpadliśmy do pierwszej, nie wyglądającej jak fast-food knajpy, aby coś zjeść i przeczekać.
Realizacja wypadła średnio, głównie przez kelnera, który miał problem z organizacją, przez c najpierw Daniel dostał czyjeś pesto, a potem kilkanaście minut czekaliśmy na rachunek. No, ale cóż. Ja zjadłam swój pierwszy prawdziwy omlet i opiekany chleb, posmarowanym pastą z pomidorów (typowa przystawka w Katalonii). Było pycha, ale mało.
Na tyle mało, że Mąż postanowił mi kupić coś jeszcze do jedzenia i po dłuższych poszukiwaniach stanęło na bagietce z salami.
Wieczorem poszliśmy z na kolację z Martą i Tomaszem. Po drodze spotkaliśmy znajomego z Krakowa, który uświadomił nas, że w Barcelonie jest też kolega Daniela ze stolicy, który z resztą tego wieczora dołączył do naszego grona. Taki ten świat mały.
Dzień zakończyliśmy na domówce u bardzo miłych ludzi, a ponieważ było już dość późno, do hotelu wróciliśmy taksówką. Choć obawialiśmy się rachunku, okazało się, że ten środek transportu jest stosunkowo przyjazny.
Tags: Barcelona, Caixa Forum, MACBA Posted in Codzienność | No Comments »
Friday, June 24th, 2011
Pierwszego dnia umówiliśmy się wieczorem z Tomaszem i Martą na rogu La Rambli i Ferran. Ta pierwsza stanowi barcelońskie Krupówki, na których spotkasz masę ludzi, kupisz chińskie pamiątki, piwo, a nawet hasz czy kokainę. Lepiej jest o poranku, gdy na La Rambli jest sporo kwiaciarni i zdecydowanie mniej ludzi. Natomiast wieczorem spotkać tu można mimów, prawie takich jak w Krakowie, b-boy’ów i innych performerów każdej maści. Ulica daje zarobić.
No, ale wracając do nas. Ponieważ mieliśmy chwilę czasu i byliśmy “trochę” głodni poszliśmy szukać czegoś do skonsumowania. Nos zaprowadził nas do La Tramoia, gdzie może ceny nie były najniższe (ale też nie najwyższe), ale też kalmary (które tamtego wieczoru jadłam po raz pierwszy) były przepyszne.
Z zamówieniem tapas miałam mały kłopot, ponieważ są miejsca gdzie tapas człowiek nabiera sobie sam, a są takie jak La Tramoia, gdzie wybiera się z karty i otrzymuje talerzy z kilkoma sztukami. Co nie oznacza, że nie można powybrzydzać i jednak dostać po każdej sztuce z każdego. Jednak przy braku znajomości języka i obyczajów, może się okazać sporym wyzwaniem.
Wyzwaniem też może okazać się zjedzenie małego zajączka, z którego niespodziewanie wyskoczyć wątróbka. Ale warto spróbować, choć mięsa nie wiele i w smaku jak kurczak, to podawany z pysznymi ziemniakami na słodko i grillowanymi grzybami.
Na La Rambli odnaleźliśmy też czeską strzałkę. Ale miałam radochę, jak małe dziecko, które dostało ulubioną zabawkę.
Na Placu Catalunya zaskoczyło nas namiotowe miasteczko, utworzone przez Indignados, którzy protestują przeciwko temu, co wyczynia hiszpański rząd i tym samym walczą o prawdziwą demokrację.
Tego wieczoru sporo czasu spędziliśmy siedząc na ławko-krzesełkach na La Rambli. A to też dlatego, że nie udało nam się znaleźć miejsca, gdzie można napić się kawy przy stoliku (kawę wieczorem można dostać przy barze i to nie wszędzie). Poza tym metro w ciągu tygodnia jeździ do 12.
Ale i tak było bardzo miło.
Tags: Barcelona, La Rambla, Plac Kataloński, tapas Posted in Codzienność | No Comments »
Thursday, June 23rd, 2011
Do Barcelony z Palermo lot trwa krótko, godzinę coś. Więcej się człowiek na lotniskach naczeka. Na szczęście od razu mieliśmy autobus i szybko udało nam się przedostać do hotelu.
Pierwszy raz czuliśmy, że o mieście, w którym jesteśmy nie wiemy prawie nic. Bo informacji, że mają porządną reprezentację piłki nożnej, wiedzą nazwać nie można. Generalnie brakowało nam też jakiego kolwiek punktu zaczepienia. Paryż ma Eiffla, Praga Hradczany, a Mediolan katedrę. A tu dupa. Po hiszpańsku też ani mru mru. Ja dziesięć lat temu podjęłam samodzielną naukę tegoż języka z kaset magnetofonowych, ale poległam po siedmiu lekcjach i teraz nic oprócz “ola” nie przychodziło mi do głowy.
Na szczęście w Barcelonie byli Oni, czyli Marta i Tomasz i w sumie to również dzięki Nim, świetnie spędziliśmy czas w Barcelonie. Ale o tym wkrótce.
Tags: Barcelona Posted in Codzienność | No Comments »
Sunday, June 19th, 2011
Nasza miodowa podróż rozpoczęła się od przylotu na lotnisko w Trapani. W powietrzu od razu można było wyczuć zapach morza, zmieszany z nutą czegoś mdląco słodkiego. Mimo że wylądowaliśmy w okolicach 23, ziemia była nagrzana od słońca. Spokojnie można było usiąść na chodniku, bez obaw “złapania wilka”.
Palermo przywitało nas ciepłym deszczem. I znów ten mdły zapach. Dopiero następnego dnia odkryłam, że tak intensywnie pachną sycylijskie kwiaty, które pokrywają okoliczne drzewa.
W Palermo potwierdza się kilka opinii o Włochach i Sycylijczykach.
Po angielsku nie pogadasz, po niemiecku też nie. Lepiej nauczyć się kilka słów po włosku.
Sycylijscy mężczyźni chodzą w długich spodniach. Ci w krótkich to głównie turyści. Jemy tam gdzie jedzą Włosi i to co Włosi, unikając tym samym zatrucia pokarmowego.
Na ulicy wolna amerykanka. Można się spodziewać skutera na chodniku czy na pasach. Wszędzie słychać odgłos klaksonów. A jak Wam się wydaje, że gdzieś nie można zaparkować, to na Sycylii przekonacie się, że jednak można, nie ważne, że przy okazji zarysuje się nasz maluch, czy mercedes sąsiada.
Mafia istnieje? Mimo że na ulicy człowiek czuje się bezpiecznie (chyba, że tak jak my łazi tam gdzie nie powinno, w poszukiwaniu sztuki miejskiej), to na drzewach, płotach, przy ławkach można znaleźć zdjęcia młodych mężczyzn, a nawet dedykowane im całe ołtarzyki. Oczywiście można sobie tłumaczyć, że na środku ogrodzonego placu, ktoś wpadł pod samochód, ale to już kwestia interpretacji.
Natomiast nie można powiedzieć, że Sycylijki są piękne i eleganckie. W porównaniu z Mediolanem, Palermo to włoski zaścianek. Dlaczego? Drugiego dnia mieliśmy okazję zobaczyć dziesiątki małych, kiczowatych, bezowych księżniczek, z równie kiczowatymi rodzinkami, które po pierwszej komunii, mają “profesjonalne” sesje zdjęciowo-filmowe w parkach. Wejście do takiego parku, w taką niedzielę to możliwość zobaczenia wszystkiego, co w włoskiej modzie najgorsze.
Co mogę polecić, jeśli postanowicie odwiedzić Palermo? Lody w słodkiej bułce = “uno dżelato, czokolata bianka, briosz” ;o). Cebulkę dymkę, owiniętą w boczek smażoną na grillu. Filet z kurczaka z cytryną. Arancini = kulki z ryżu nadziewane mięsem i warzywami, smażone w głębokim tłuszczu, oliwki z mielonym mięsem. Panini. Pizzę. Plażę w Mondello – dojazd autobusem 806 z placu Politema, bilet 1.3 euro w jedną stronę, kupujemy u pana w budce (trochę mówi po angielsku). Przy okazji można obejrzeć ciekawą okolicę.
Odradzam odwiedzanie niektórych parków, zwłaszcza tych nieogrodzonych. Chyba, że ktoś chciałby zobaczyć największą ilość psich odchodów na metr kwadratowy.
Nie smakowały mi cannoli, czyli rurki smażone na głębokim tłuszczu, nadziewane potwornie słodkim serkiem ricotta z kandyzowaną pomarańczą i czekoladą.
Przeraził syf na mniejszych uliczkach. Rozkładające się wnętrzności ryb, tony śmieci, psie łajno, martwe zwierzęta…
Zachwyciły – papugi w parkach, ogromne fikusy, palmy, architektura, stare samochody.
Tags: Palermo Posted in Codzienność | 1 Comment »
You are currently browsing the lovesupreme.org blog archives
for June, 2011.
|