Było pięknie, letnio z delikatnym chłodkiem, kiedy zabunkrowałyśmy się dziś z Polą punkt w południe przy stoliku z widokiem na Planty i Teatr Bagatelę. Niczego nieświadome zamówiłyśmy białą kawę, herbatę mrożoną miętową i tosty. Ale już wtedy Doktor Zło przyczaił się przy stoliku. Na pierwszy ogień poszła kawa Poli. Moja towarzyszka chciała użyć cukru, uniosła do góry wieczko porcelanowej cukierniczki, a tam? Robal. Feee. Usunłęłyśmy go przy pomocy chusteczki. Moje tosty zostały doprawione czarnym włosem kucharza (lub ściętej na chłopaka kucharki). Pewnie myślałabym, że mój, ale jakiś taki za krótki. Potem stół zaczął się kołysać, przez co kawa chlupała w filiżance jak fale na wzburzonym możu, a tosty uciekały spod noża. Jednak i tym razem pomogły chusteczki i przy ich pomocy stół został unieruchomiony. Na sam koniec w Bunkrze popsuł się komputer i był kłopot z rachunkiem, a kelnerka nie wiadomo czemu niebardzo chciała doliczyć sobie napiwek do rachunku. No nic, południe i tak było bardzo miłe. Doktor Zło na sam koniec się poddał. Pierwszy raz od kilku dni nie uciekł mi tramwaj, a i do Poli szczęście się uśmiechnęło. Ale dlaczego to niech już pozostanie naszym słodkim, kobiecym sekretem, bo przecież wolimy uchodzić za złote, a nie złe. |