Nie jest żadną tajemnicą, że kiedy Daniel wyjeżdża i zostaję sama w domu, to na kolację, zwłaszcza pierwszego wieczoru, na stole króluje wątróbka. Zdaję sobie sprawę jak wielu z Was się wykrzywia teraz twarz jak ja na zapach śledzia, więc jak ktoś ma awersję to proponuję dalej nie czytać.
Wątróbkę jadam tylko drobiową. Zawsze kupuję 30 deko, bo wykrawam z niej prawie połowę. Wszystkie żyłki, paprochy, tłuszczyk wędrują do kosza. Do wątróbki oczywiście musi być czerwone wino i średniej wielkości cebula. Wino preferuję wytrawne, a cebulę białą (czosnkową). Przepis prosty jak jajecznica. Na masło wrzucam okrojoną wątróbkę, podlewam czerwonym winem. Jak wino odparuje to dorzucam na patelnię poszatkowaną w piórka cebulę. Solę, doprawiam świeżo zmielonym pieprzem i czekam aż się porządnie zarumieni. Nie lubię ani krwistych befsztyków ani wątróbki. Potem już tylko przesiadka z patelni na talerz, wino do kieliszka i łzawy w film w telewizji. Jako dodatek świeża bułeczka lub ogórek kiszony. Jak dla mnie pycha.