The Love Supreme

(C) Maja instagram.com/_so_maya_

 

 

 

Za chwil kilka skończy się lipiec i pogodowa lipa – miejmy nadzieję. Czuję się jakby był kwiecień lub późny październik. Siąpi, dżdży, mży, albo leje jak z wiadra. Życie ratują mi kalosze i kurtki z kapturem. Dzięki nim nie mam gila po brodę.

Poza tym wieje nudą.  A jak tak wieje, to trzeba sobie znajdować zajęcia. Jedno z ulubionych to gra w Blocks na nowym służbowym telefonie i oczywiście gotowanie.

Nawet się wczoraj zmobilizowałam i postanowiłam wypróbować przepis na muffiny bananowo-orzechowe. Przepis jest prosty do wykonania, tylko koniecznie trzeba mieć foremki, bo ciasto jest ciężkie i z papilotów wypływa.

12 sztuk można zrobić zaopatrując się w:

2 dojrzałe banany

200 gram mąki

łyżeczkę ekstraktu z wanilii

łyżeczkę cynamonu

pół łyżeczki soli

łyżeczkę kopiastą proszku do pieczenia

100 gram orzechów arachidowych

150 ram cukru

200 gram masła

Masło ucieramy z cukrem, wanilią. Do tego dodajemy banany i ucieramy dalej – osobom leniwym polecam mikser. Wbijamy jajka i ucieramy. Na koniec mąka, sól i proszek. Orzechy trzeba połamać, posiekać albo robić tłuczkiem (trzeci sposób pozwala na rozładowanie stresu) i dodać do masy.

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Do 12 foremek wkładamy papiloty i nakładamy ciasto dużą łyżką. Na 25 minut wstawiamy do piekarnika. A potem już tylko Mąż, kocyk i herbata. Trzeba jakoś przetrwać tą pogodową jesień.

31/07/2011

 

Drepcząc po Barcelońskich zaułkach i ulicach nie sposób nie trafić na tutejszy street art. Fakt, że czasem żeby zobaczyć najciekawsze prace trzeba wyjść wcześnie rano, albo późno wieczorem. A to dlateo, że wiele z nich powstało na roletach sklepów.

Dużo też jest miejsc – galerii, pubów, sklepów, gdzie można zobaczyć wystawy barcelońskich artystów, np. Iguapop, gdzie niestety już nie można zobaczyć Miss Van, ale i tak warto tam pójść.

Btoy

Pez

Mr. La Rue & Olivia

Above (zawsze i wszędzie)

Oreli

Lolo

Being

Idiot

19/07/2011

 

Tym razem bitwa rozegrała się nad Wisłą. Walczyli wszyscy.  Od piątej rano – organizatorzy z organizacją. Potem skaterzy, między sobą. Potem znów organizatorzy i DJe  z płótnem, które wymagało przestawienia. Wszyscy z upałem. Upał sam ze sobą. Etam z balonami. Nawer z dziennikarzami. Bezt z arbuzem (dymiącym muchomorem). Jedna pani z nazwą filmu: “Wyjście przez sklep z pamiątkami”…

Wynik na plus (tylko pani od tytułu poniosła ciężką porażkę). Weekend pokazał, że w Krakowie nad Wisłą też można dobrze. Nawet bardzo.

Przy okazji można było zobaczyć prace powstałe w trakcie poprzednich edycji SF.

18/07/2011

 

Pierwszy raz od kilku dni obudziły mnie promienie słońca.  Zwlekłam się żwawo z łóżka i postanowiłam zrealizować plan, wymyślony wczorajszego poranka i upiec na śniadanie pankejki i bekon. Wszystko za sprawą Marty i Jej bloga o śniadaniach.  Kobieta szatan ;o)

Wczoraj, jak za oknem lało, raczej nie było szans, bo kto by poszedł po bekon do sklepu. A dziś…

 

No i było pysznie i uzależniająco, bo teraz będę codziennie rano myśleć o tej górze kalorii, skąpanej w rzece syropu klonowego. Pyszne, kurde no.

A do pracy mam spaghetti i sałatkę owocową. I jutro najpewniej za obżarstwo zostanę pokarana, ale to waga pokaże dopiero juto.

 

Ps. A do Barcelony jeszcze wrócimy, bo jeszcze nie pokazałam tamtejszych grzechów głównych.

07/07/2011

 

Przyznam, że czytając historię Sagrada Familia, najbardziej zaskoczyła mnie informacja dlaczego Gaudi jej nie dokończył. Pewnie z tego samego powodu Park Guella nie został skończony. A Gaudi nie skończył prac, bo wpadł pod tramwaj… Życie pisze dziwne scenariusze.

Z informacji turystycznych: kolejki dla osób indywidualnych są mega długie, a bilety drogie.

 

02/07/2011

 

Była notka i się zmyła przy przepinaniu serwera. A było trochę o historii panów Gaudiego i Güella.

O tym jak Daniel był dzielny wchodząc pod górę stromą jak Montmarte. A wyczyn to był wielki, bo z palcem, na którym wyrosły dwa bąble wielkości tegoż palca, uwięzione w obcierający dalej bucie, przy temperaturze 30 kilku stopni, to naprawdę poświęcenie.

Skasowana notka była też o tłumach w Parku Güella i pod Sagrada Familia.

 

I zębatym domu, który z dzieł Gaudiego, mnie podobał się najbardziej.

30/06/2011

 

Niestety w piątek (10.06) od rana za oknem było szaro, a z nieba spływały krople deszczu. Nasz plan awaryjny na takie dni to muzea, zwłaszcza te z sztuką współczesną.

Na początek metro zawiozło nas na Plac Espana, gdzie nieopodal znajduje się Centrum Kultury Caixa Forum. Bardzo ucieszył nas fakt, że w związku z tym, iż centrum, prowadzone jest przez Fundację “la Caixa”, to wstęp kosztuje nic, a można zobaczyć ciekawe wystawy.

My mieliśmy okazję zobaczyć wystawy: Miasto Bogów, opowiadającą historię Teotihuacanu,  Efekty Kinowe: Iluzja, Rzeczywistość i Ruchomy Obraz, a także wystawę zdjęć z Haiti, po trzęsieniu ziemi.

 

Potem byliśmy w MACBA, czyli barcelońskim muzem sztuki wspólczesnej.

I tu kolejna miła niespodzianka – nie, nie, tym razem nie cenowa. Na jednym z pięter była prezentowana wystawa, na której można było znaleźć akcenty polskie.

Niestety, a i też o dziwo, to pierwsze muzem sztuki współczesnej,w  którym nie można robić zdjęć. Ale…

Pod koniec zwiedzania dopadł nas zwierzęcy głód. Niestety lało okropnie, a nasz chiński parasol, kupiony za 5 euro nie dawał rady, więc postanowiliśmy odnaleźć fajną knajpkę z tapas, w której nie udało nam się zasiąść dzień wcześniej. Niestety deszcz był bezlitosny. Ciepał żabami, jak to się mówi na śląsku i nie zamierzał przestać. Po przeczekaniu jakiś dwudziestu minut w bramie, nastąpiła zmiana planów. Wpadliśmy do pierwszej, nie wyglądającej jak fast-food knajpy, aby coś zjeść i przeczekać.

Realizacja wypadła średnio, głównie przez kelnera, który miał problem z organizacją, przez c najpierw Daniel dostał czyjeś pesto, a potem kilkanaście minut czekaliśmy na rachunek. No, ale cóż. Ja zjadłam swój pierwszy prawdziwy omlet i opiekany chleb, posmarowanym pastą z pomidorów (typowa przystawka w Katalonii). Było pycha, ale mało.

Na tyle mało, że Mąż postanowił mi kupić coś jeszcze do jedzenia i po dłuższych poszukiwaniach stanęło na bagietce z salami.

Wieczorem poszliśmy z na kolację z Martą i Tomaszem. Po drodze spotkaliśmy znajomego z Krakowa, który uświadomił nas, że w Barcelonie jest też kolega Daniela ze stolicy, który z resztą tego wieczora dołączył do naszego grona. Taki ten świat mały.

Dzień zakończyliśmy na domówce u bardzo miłych ludzi, a ponieważ było już dość późno, do  hotelu wróciliśmy taksówką. Choć obawialiśmy się rachunku, okazało się, że ten środek transportu jest stosunkowo przyjazny.

25/06/2011

 

Pierwszego dnia umówiliśmy się wieczorem z Tomaszem i Martą na rogu La Rambli i Ferran. Ta pierwsza stanowi barcelońskie Krupówki, na których spotkasz masę ludzi, kupisz chińskie pamiątki, piwo, a nawet hasz czy kokainę. Lepiej jest o poranku, gdy na La Rambli jest sporo kwiaciarni i zdecydowanie mniej ludzi. Natomiast wieczorem spotkać tu można mimów, prawie takich jak w Krakowie, b-boy’ów i innych performerów każdej maści. Ulica daje zarobić.

No, ale wracając do nas. Ponieważ mieliśmy chwilę czasu i byliśmy “trochę” głodni poszliśmy szukać czegoś do skonsumowania. Nos zaprowadził nas do La Tramoia, gdzie może ceny nie były najniższe (ale też nie najwyższe), ale też kalmary (które tamtego wieczoru jadłam po raz pierwszy) były przepyszne.

 

Z zamówieniem tapas miałam mały kłopot, ponieważ są miejsca gdzie tapas człowiek nabiera sobie sam, a są takie jak La Tramoia, gdzie wybiera się z karty i otrzymuje talerzy z kilkoma sztukami. Co nie oznacza, że nie można powybrzydzać i jednak dostać po każdej sztuce z każdego. Jednak przy braku znajomości języka i obyczajów, może się okazać sporym wyzwaniem.

 

Wyzwaniem też może okazać się zjedzenie małego zajączka, z którego niespodziewanie wyskoczyć wątróbka. Ale warto spróbować, choć mięsa nie wiele i w smaku jak kurczak, to podawany z pysznymi ziemniakami na słodko i grillowanymi grzybami.

Na La Rambli odnaleźliśmy też czeską strzałkę. Ale miałam radochę, jak małe dziecko, które dostało ulubioną zabawkę.

Na Placu Catalunya zaskoczyło nas namiotowe miasteczko, utworzone przez Indignados, którzy protestują przeciwko temu, co wyczynia hiszpański rząd i tym samym walczą o prawdziwą demokrację.

Tego wieczoru sporo czasu spędziliśmy siedząc na ławko-krzesełkach na La Rambli. A to też dlatego, że nie udało nam się znaleźć miejsca, gdzie można napić się kawy przy stoliku (kawę wieczorem można dostać przy barze i to nie wszędzie). Poza tym metro w ciągu tygodnia jeździ do 12.

Ale i tak było bardzo miło.

24/06/2011

 

Do Barcelony z Palermo lot trwa krótko, godzinę coś. Więcej się człowiek na lotniskach naczeka. Na szczęście od razu mieliśmy autobus i szybko udało nam się przedostać do hotelu.

Pierwszy raz czuliśmy, że o mieście, w którym jesteśmy nie wiemy prawie nic. Bo informacji, że mają porządną reprezentację piłki nożnej, wiedzą nazwać nie można. Generalnie brakowało nam też jakiego kolwiek punktu zaczepienia. Paryż ma Eiffla, Praga Hradczany, a  Mediolan katedrę. A tu dupa. Po hiszpańsku też ani mru mru. Ja dziesięć lat temu podjęłam samodzielną naukę tegoż języka z kaset magnetofonowych, ale poległam po siedmiu lekcjach i teraz nic oprócz “ola” nie przychodziło mi do głowy.

Na szczęście w Barcelonie byli Oni, czyli Marta i Tomasz i w sumie to również dzięki Nim, świetnie spędziliśmy czas w Barcelonie. Ale o tym wkrótce.

23/06/2011

 

Nasza miodowa podróż rozpoczęła się od przylotu na lotnisko w Trapani. W powietrzu od razu można było wyczuć zapach morza, zmieszany z nutą czegoś mdląco słodkiego. Mimo że wylądowaliśmy w okolicach 23, ziemia była nagrzana od słońca. Spokojnie można było usiąść na chodniku, bez obaw “złapania wilka”.

Palermo przywitało nas ciepłym deszczem. I znów ten mdły zapach. Dopiero następnego dnia odkryłam, że tak intensywnie pachną sycylijskie kwiaty, które pokrywają okoliczne drzewa.

W Palermo potwierdza się kilka opinii o Włochach i Sycylijczykach.

Po angielsku nie pogadasz, po niemiecku też nie. Lepiej nauczyć się kilka słów po włosku.

Sycylijscy mężczyźni chodzą w długich spodniach. Ci w krótkich to głównie turyści. Jemy tam gdzie jedzą Włosi i to co Włosi, unikając tym samym zatrucia pokarmowego.

Na ulicy wolna amerykanka. Można się spodziewać skutera na chodniku czy na pasach. Wszędzie słychać odgłos klaksonów. A jak Wam się wydaje, że gdzieś nie można zaparkować, to na Sycylii  przekonacie się, że jednak można, nie ważne, że przy okazji zarysuje się nasz maluch, czy mercedes sąsiada.

Mafia istnieje? Mimo że na ulicy człowiek czuje się bezpiecznie (chyba, że tak jak my łazi tam gdzie nie powinno, w poszukiwaniu sztuki miejskiej), to na drzewach, płotach, przy ławkach można znaleźć zdjęcia młodych mężczyzn, a nawet dedykowane im całe ołtarzyki. Oczywiście można sobie tłumaczyć, że na środku ogrodzonego placu, ktoś wpadł pod samochód, ale to już kwestia interpretacji.

Natomiast nie można powiedzieć, że Sycylijki są piękne i eleganckie. W porównaniu z Mediolanem, Palermo to włoski zaścianek. Dlaczego? Drugiego dnia mieliśmy okazję  zobaczyć dziesiątki małych, kiczowatych, bezowych księżniczek, z równie kiczowatymi rodzinkami, które po pierwszej komunii, mają “profesjonalne” sesje zdjęciowo-filmowe w parkach. Wejście do takiego parku, w taką niedzielę to możliwość zobaczenia wszystkiego, co w włoskiej modzie najgorsze.

Co mogę polecić, jeśli postanowicie odwiedzić Palermo? Lody w słodkiej bułce = “uno dżelato, czokolata bianka, briosz” ;o). Cebulkę dymkę, owiniętą w boczek smażoną na grillu. Filet z kurczaka z cytryną. Arancini = kulki z ryżu nadziewane mięsem i warzywami, smażone w głębokim tłuszczu, oliwki z mielonym mięsem. Panini. Pizzę. Plażę w Mondello – dojazd autobusem 806 z placu Politema, bilet 1.3 euro w jedną stronę, kupujemy u pana w budce (trochę mówi po angielsku). Przy okazji można obejrzeć ciekawą okolicę.

Odradzam odwiedzanie niektórych parków, zwłaszcza tych nieogrodzonych. Chyba, że ktoś chciałby zobaczyć największą ilość psich odchodów na metr kwadratowy.

Nie smakowały mi cannoli, czyli rurki smażone na głębokim tłuszczu, nadziewane potwornie słodkim serkiem ricotta z kandyzowaną pomarańczą i czekoladą.

Przeraził syf na mniejszych uliczkach. Rozkładające się wnętrzności ryb, tony śmieci, psie łajno, martwe zwierzęta…

Zachwyciły – papugi w parkach, ogromne fikusy, palmy, architektura, stare samochody.

19/06/2011