W sumie nie miałabym nic przeciwko 4 dniowym weekendom, jak nie zawsze, to przynajmniej raz w miesiącu. Takim weekendom, kiedy nic nie trzeba, pogoda dopisuje i można spędzić czas z najlepszymi ludźmi. Niestety się nie da, więc pozostaje się cieszyć tymi małymi chwilami i wyciskać z nich wszystko co się da. I nie ważne, że czuć już w powietrzu jesień, że poranki i wieczory są chłodne, bo dzięki temu jest czas na herbatę z cytryną i sokiem z czarnego bzu. Można też zrobić premierowo konfiturę z pigwy i leczo. Wylegiwać się z Mężem beztrosko popołudniu. A dni są na razie są i tak upalne. Karoseria małej Yaris nagrzewa się, tworząc w środku saunę. Linię na placu manewrowym falują, a słupki uciekają do cienia. Wciąż chodzę w trampkach, kupuję świeże warzywa i owoce od rolników. I ani śmiem myśleć o mrozach, choince i puchowej kurtce. W taki ciepły dzień można odwiedzić starych przyjaciół w rodzinnym mieście, popływać tramwajem wodnym po Wiśle, albo po prostu powłóczyć się, odwiedzając Mamma Mia, czy Love Krove. Można też zostać ciocią, która ku niezadowoleniu niektórych rodziców, kupuje koniki pony. Tyle można, że ach. I nawet wizja powrotu do pracy nie jest w takie dni bardzo zła. W końcu za 4 dni znów weekend. 30/08/2011
Złapałam zajawkę na fotografowanie błyskawic. Bez wiedzy i przygotowania sterczałam z aparatem na balkonie jakieś 40 minut. Wyniki słabe, jak widać powyżej, ale nie poddaję się. Czekam na kolejną burzę, bo teoretycznie wiem już jak, a z praktyką to się okaże. 26/08/2011
Czyli o tym jak minął kolejny weekend. A rozpoczął się piątkowym wieczorem, w czasie którego nasi sąsiedzi, po niezłej bitce, urządzili imprezę. Niestety nie tylko oni. Na przeciwko w bloku też było głośno i zasnąć było mi ciężko. Zamknięcie okna nie wchodziło w grę, bo od razu robiło się duszno. Jakoś przetrwałam do rana … Sobota zaczęła się od mielenia mięsa do przygotowywania domowych burgerów. Generalnie od kiedy odkryłam love krove, a niedawno opracowałam własny przepis na smażone kotlety wołowe, to MC Donalds jest mnie ewentualnie w stanie skusić tylko lodami za 2zł. Burgery – potrawa pyszna i szybka. Potrzebujemy 200gram mięsa wołowego, najlepiej chudego. Mielimy je z jedną cebulą i dwoma ząbkami czosnku. Doprawiamy solą i pieprzem formujemy kulki, które potem rozgniatamy na płaskie kotlety i smażymy (ja na patelni grillowej). Z 200gram mięsa mamy dwa porządne kotlety. Potem to już jak na instrukcji poniżej. Jak już ogarnęłam milion porannych spraw to spakowałam sobie burgera oraz jogurt i popełzłam do pracy, po drodze odwiedzając pocztę i Kleparz. Jaka to przyjemność wysyłać listy i paczki w sobotę. Brak kolejek, miłe panie. Na Kleparzu trochę gorzej, bo sobota – dzień targowy, więc ludzi w brud. Na szczęście kupno świeżych antonówek i ulubionych kwiatów, wynagradza trud przedzierania się między stoiskami. O pracy może nie będę się wywnętrzać, bo w sumie to nic ciekawego. Turyści, turyści, turyści (głównie z Hiszpanii i Rosji). Po południu, okazało się, że jest opcja pójścia na Coke Festiwal i spotkania się ze znajomymi, więc spontanicznie zebraliśmy się z domu (wcześniej debatując godzinę nad tym czy nam się chce). Na Coke’u Kanye West, który jak dla mnie się nie popisał. Efekty pirotechniczne i wizualne miał ekstra, natomiast nagłośnienie, tancerki i sam koncert takie se. Fajny natomiast był koncert Łony i The Pimps. Pomiotałam się trochę nie do rytmu, na tyle na ile mój przemęczony ostatnimi czasy organizm pozwalał. W drodze powrotnej do domu pochłonęliśmy po kiełbasce z grilla, którą od niedawna można zakupić w Gościńcu na Floriańskiej, odwiedziliśmy Pauzę. I tak nastała niedziela. O 12stej umówieni byliśmy w Momencie na śniadanie. I tu myślałam, że napiszę, że ach, och i że polecam. A mogę napisać tyle, że dobry shake, ale czekanie godzinę na śniadanie to wyzwanie, któremu, gdyby nie przemiłe towarzystwo i słoneczna pogoda, nie dałabym rady podołać. Potem był jeszcze spacer pod MOCAK, w celu obejrzeniu muralu oraz smażenie domowych frytek. Jednak ponieważ nie chce mi się pisać, wklejam zdjęcia. Niezdrowy, aczkolwiek pyszny weekend. O! 21/08/2011
Nie wiem co się stało, ale dziś rano przez nasz próg przechodziły tylko osoby dzietne, oczywiście z podopiecznymi. Tatusiowie w wersji solo, tatusiowie z mamusiami przed ślubem, i tacy po ślubie też. A dzieciaki same mikro maluchy. Niektóre się darły, inne uciekały przed tatusiami, w czasie kiedy mamusia wybrzydzała. Najstarsze miało 1.5 roku, a że się nudziło, to strzeliło taką kupę w majty, że chcąc uniknąć, skażenia środowiska i wymarcia personelu, udostępniłyśmy tacie owego brzdąca (a raczej brzdącówy) toaletę do zmiany pieluchy. Niestety dowód wdzięczności był wielki. Pełen pampers, pozostawiony na umywalce. To prawie jak narobić komuś na wycieraczkę, zadzwonić i poprosić o papier toaletowy. Tyle. 19/08/2011
Czwartek. Ósma zero zero. Wyjeżdżam srebrną elką na miasto. Próbuję spowodować kilka kolizji, jednak mój instruktor ma szybszy refleks i nic z tego. Uczę się tankować, tak żeby nie upaprać sobie ulubionych spodni. Spodnie całe, auto się upaprało. Ups. Uczę się też jeździć na rondach. Mój instruktor dowiaduję się, jak skręcić w lewo pod kątem 630 stopni (trzeba objechać rondo dookoła i wykonać skręt w lewo już poprawnie, czyli zazwyczaj wyjechać trzecim zjazdem, włączając kierunkowskaz w prawo). Poznaję nowe znaczenie słowa agrafka i przy okazji uczę się, że moim największym zagrożeniem na drodze może być druga elka (a nie jak mi się do tej pory wydawało gerjawit*, rowerzysta czy tir). Udaje mi się puścić niewidomego pana na przejściu dla pieszych (fanfary), ominąć śmieciarę tamującą pas i uniknąć staranowania przez betoniarkę, cofającą w niedozwolonym miejscu. Czternaści godzin jazd za mną. Po dwóch godzinach robienia wrummmm (czyli gaz w podłogę) i iiiii (hamowania), odwiedzma Grazię i Jej dzieciaki. Szacun dla kobiet, które mają dwójkę, małych dzieci i do tego ogarniają dom i pracę. Późnym popołudniem Najlepszy zabiera mnie na obiad. Po długich debatach wybieram Makaroniarnię. Wybór bardzo smaczny. Lemoniada rabarbarowa, tagliatelle pesto i sałatka z indykiem w sosie śmietanowym smakują jak trzeba. Obsługa miła, ceny przyzwoite. Do tego później można iść na spacer nad Wisłę. Wieczorna głupawka – ON. * dziadek lub babcia, która przed przejściem dla pieszych dostaje turbo-przyspieszenia i wpada przed maskę, kiedy właśnie zamierzasz jechać 18/08/2011
Kraków, 2011 14/08/2011
Po tygodniu bogatym w złe wiadomości, nerwy, stres i zdecydowanie za dużo pracy, nadeszła upragniona sobota. Choć o piątej rano deszcz padał na piątym biegu, czyli szybko i intensywnie, to o ósmej obudziło mnie słońce. Zwlekłam swoje obolałe zwłoki z łóżka. Zrobiłam sobie kubek kakao, zamiast porannej kawy. Ubrałam się w rzeczy, które leżały pod łóżkiem, wklepałam w siebie trochę kremu nawilżającego i bez makijażu, z fryzurą na Małą Mi, powędrowałam na Manhattan na zakupy. A tam świeże papierówki, żółty mamut, pachnące pomidory, ser biały od gospodyni, która na nielegalu proponowałam również kiełbasę i kaszankę… Kupować, jeść i nie umierać. Zaopatrzyłam nas również w malutkie, twarde ogórki, wiązki kopru i chrzanu i polski czosnek (taki, który po wysuszeniu nie różowieje). A to po to, żeby wypróbować przepisu na ogórki kiszone, dostarczonego na papierowej serwetce ze Słomnik. Przepis: 3 dkg soli na 1 litr wody, czosnek, chrzan, pieprz, liść laurowy, ziele angielskie, koper Wodę z solą i przyprawami zagotować. Do słoika upchać najpierw chrzan, czosnek i koper, a potem ogórki, zalać zagotowanym wywarem. Potrzymać kilka dni w cieple, a potem wcinać. Zobaczymy co z tego będzie. Ostatnie ogórki, robione według przepisu z Internetu były dobre, ale bez łał. A przecież o łał zawsze chodzi. Jeśli chodzi o sobotnie łał, to łał była jajecznica z kurkami (oczywiście zakupionymi na targu). Późnym popołudniem Mąż zabrał mnie do Edo na sushi. Gunkan maki z tatarem z łososia bezkonkurencyjne. A kulinarne łał skończyliśmy tortem przy Bożego Ciała w Galerii Tortów Artystycznych. Ps. W sumie to nie do końca prawda, bo właśnie, jak to się w hip-hopowym slangu mówi, wszamałam wiejskie jabłko i szczerze żałuję, że kupiłam tylko 8 sztuk. Łał! 13/08/2011
Nadzwyczaj(nie)udanedzieło Pocałuj mnie w pierścionek Love 2007 Pani Pola Wystawy mogą być sposobem na urozmaicenie deszczowych dni. Te w bunkrze zazwyczaj są dobre i nie nadwyrężają budżetu domowego. 01/08/2011
|