Po tygodniu bogatym w złe wiadomości, nerwy, stres i zdecydowanie za dużo pracy, nadeszła upragniona sobota. Choć o piątej rano deszcz padał na piątym biegu, czyli szybko i intensywnie, to o ósmej obudziło mnie słońce. Zwlekłam swoje obolałe zwłoki z łóżka. Zrobiłam sobie kubek kakao, zamiast porannej kawy. Ubrałam się w rzeczy, które leżały pod łóżkiem, wklepałam w siebie trochę kremu nawilżającego i bez makijażu, z fryzurą na Małą Mi, powędrowałam na Manhattan na zakupy. A tam świeże papierówki, żółty mamut, pachnące pomidory, ser biały od gospodyni, która na nielegalu proponowałam również kiełbasę i kaszankę… Kupować, jeść i nie umierać. Zaopatrzyłam nas również w malutkie, twarde ogórki, wiązki kopru i chrzanu i polski czosnek (taki, który po wysuszeniu nie różowieje). A to po to, żeby wypróbować przepisu na ogórki kiszone, dostarczonego na papierowej serwetce ze Słomnik. Przepis: 3 dkg soli na 1 litr wody, czosnek, chrzan, pieprz, liść laurowy, ziele angielskie, koper Wodę z solą i przyprawami zagotować. Do słoika upchać najpierw chrzan, czosnek i koper, a potem ogórki, zalać zagotowanym wywarem. Potrzymać kilka dni w cieple, a potem wcinać. Zobaczymy co z tego będzie. Ostatnie ogórki, robione według przepisu z Internetu były dobre, ale bez łał. A przecież o łał zawsze chodzi. Jeśli chodzi o sobotnie łał, to łał była jajecznica z kurkami (oczywiście zakupionymi na targu). Późnym popołudniem Mąż zabrał mnie do Edo na sushi. Gunkan maki z tatarem z łososia bezkonkurencyjne. A kulinarne łał skończyliśmy tortem przy Bożego Ciała w Galerii Tortów Artystycznych. Ps. W sumie to nie do końca prawda, bo właśnie, jak to się w hip-hopowym slangu mówi, wszamałam wiejskie jabłko i szczerze żałuję, że kupiłam tylko 8 sztuk. Łał!
|