W trakcie weekendowego leniuchowania przyszedł w końcu czas na mentalny powrót do Paryża. Zdecydowanie urzekała mnie tam pora drugiego śniadania, tak koło 12stej. Część Paryżan udaje się w tym czasie ze znajomymi do małych knajpek, pozostali oblegają miejskie parki trawniki, gdzie zajadają bagietki, tartinki, crossainty i świeże sałatki (do wyboru w markecie kilkanaście rodzajów). Po długich wędrówkach najlepiej było wyłożyć się gdzieś pod drzewem i schrupać pyszną bagietkę oraz kozi serek. Albo w małej cukierni kupić najlepsze ciastko z truskawkami. Muszę przyznać, że tartinka na Montmartre była najlepszą, jaką do tej pory skonsumowałam. Delikatny krem budyniowy, truskawki i cienka warstwa galaretki, na pysznym, kruchym cieście. Do francuskich delikatesów warto dodać foie gras (tylko nie należy myśleć o sposobie wytwarzania gęsich wątróbek), a także naleśniki, które można kupić w każdej budce na rogu. Najczęściej serwowane na słodko z nutellą, lub na słono – paryskie z szynką i żółtym serem. Pierwszy raz miałam okazję spróbować naleśnika z szynką, żółtym serem i sadzonym jajkiem. Zaskakujące połączenie okazało się zaskakująco smaczne. Z resztą półsurowe jajko w francuskiej kuchni udało nam się również znaleźć w calzone. Poza tym najlepiej raczyć się jest schłodzonym różowym winem, zamiast coli (bo cena jest ta sama) i pić świeże ekologiczne soki (bo kosztują trochę więcej niż te nieekologiczne). Jednak nie polecam kawy. Francuskie frappe to czarna z lodem (bleeeeee), a na śniadanie kawa była przepalona ( w obu hotelach) i przez to paryskie śniadania przegrały z tymi w Mediolanie.
|