Od jakiegoś czasu, w tym samym miesjcu przy bloku spotykam bożą krówkę. Urocze stworzonko. Nie da się nie zauważyć czerwonej kropki, kołyszącej się na źdzble trawy. Pamiętam, że biedronki w okresie dzieciństwa odpowiedzialne były za powodzenie w moim życiu. Siedmiokropki, które przez przypadek wpadały do domu, zawsze wynoszone były na dwór i z palca wskazującego startowały do nieba. Oczywiście był też wierszyk, który towarzyszył całej ceremonii, który brzmiał jakoś tak: Biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba. Dalej nie pamiętam. Najwięcej radości było latem nad morzem, kiedy po sztormach plaże były pełne glonów i biedronek. Organizowaliśmy ekipę ratunkową. Wyławialiśmy biedronki z morza, wybieraliśmy je z morskiej trawy, a potem suszyliśmy im skrzydełka i wypuszczaliśmy ku słońcu. Ważne było to, żeby biedronka poleciała do góry, bo to oznaczało jedno spełnione życzenie. Na szczęście boże krówki rzadko odmawiały posłuszeństwa. I chyba stąd mam taki sentyment do tych małych piegowatych stworzeń. W przeciwieństwie do pasiastych stonek, które zawsze mnie brzydziły. Hmm może by tak sobie wytatuować biedronkę? |