Wczorajszy dzień upłynąłby pod szyldem “feel so f*cking angry”, gdyby nie fakt, że Daniel saved my life, ocierając łzy, trzymając mocno za rękę i zabierając mnie do nowej filii Miejsca na Podgórzu, gdzie sympatyczna Pani zrobiła mi pyszne kakao z pianką. A potem zostałam zabrana na pyszne tapas i mega wypasionego czekoladowego muffina z chrupiącą skórką do La Fuene na Kazimierzu. W domu rozebrałam choinkę, a potem leżałam w łóżku z stertą gazeta (Przekrój, WO, GW), zajadając ostatnie smutki suszonymi kalifornijskimi śliwkami i zapewniając sobie dobry sen zieloną tabletką (których nota bene nie brałam już jakieś pół roku). A teraz czuję, że w domu śmierdzi gazem, co może oznaczać tylko tyle, że moja zupa kalafiorowa wykipiała, zalewając palnik. |